Niedoskonała

fot. W. CzadoWracam z pracy, wchodzę powoli po schodach. Dostrzegam Go siedzącego na półpiętrze. Na mój widok wstaje, otrzepuje spodnie, poprawia krawat.
- Już czas, - mówi stanowczo.
- Już? Dobrze, chwileczkę, tylko zostawię zakupy. Jeszcze wyłączę światło i sprawdzę pocztę. Zaraz…
- Nie, już czas. – powtarza.
Idę za Nim. Wychodzimy z bramy na ulicę. Staram się dotrzymać Mu kroku, ale ciągle odwracam się, sprawdzam. Czy ktoś do nas dołączy? Czy nikt mnie nie wykpi? Czy wyglądam tak samo jak ci kroczący obok?
Idę. Potykam się, jestem zmęczona. Chcę usiąść, odpocząć, ale nie pozwala, więc idę dalej. Nie bez żalu za tym, co mijam po drodze, bo nie wszystkiemu zdążę się przyjrzeć, nie z każdym porozmawiać.
 
To jest moja wiara. Pewnie gdyby zażądał: „Odetnij rękę i odrzuć od siebie”. „Złóż w ofierze swego jedynego syna” – nie potrafiłabym. Jeszcze nie.
Ale idę.
Podobno ci, którzy próbują, nawet jeżeli im nie wychodzi, są o jeden maleńki stopień wyżej od tych, którzy nie robią nic.
Dlatego idę.
Mozolnie, powolutku.
I z czasem przestaję spoglądać za siebie.