„Każde życie, nawet najmniej znaczące dla ludzi ma wieczną wartość przed oczami Boga”
Bodaj czy nie najważniejsza informacja dzisiejszego dnia: zakończenie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Aż chce się zaśpiewać słowami kolędy: „Wesołą nowinę bracia słuchajcie….”. Czekam z niecierpliwością na Ten Dzień, wyobrażam sobie, że i czekasz i ty. Niesamowitym zrządzeniem losu(?) jest fakt, że przyszło mi zaprezentować właśnie w tym momencie piękny tekst o świętości. Zapewne Ktoś maczał w tym palce…
Wspomniany tekst, autorstwa Zuzi Śliwki, został nagrodzony wyróżnieniem w I Powiatowych obchodach Dnia Papieskiego, które odbyły się 16 października 2010 r. w Zręcinie. Warto wspomnieć, że Zuzia była najmłodszą uczestniczką tego konkursu.
Zatrzymaj się. Zadumaj.
Zapraszam...
„ Każde życie, nawet najmniej znaczące dla ludzi
ma wieczną wartość przed oczami Boga”.
- Zuziu, idziesz z nami do kościoła? O, jaki masz piękny różaniec.
- Wiesz ciociu, wiąże się z nim pewna historia.
- Opowiesz mi ją?
- Było to w 2002 roku, miałam wtedy pięć lat. Pamiętasz? Okazało się, że muszę przejść pierwszą operację. Siostra Jolanta z naszego przedszkola właśnie wybierała się do Watykanu, by spotkać się z Janem Pawłem II. Opowiedziała Mu moją historię,
a On podarował jej różaniec. Przekazała mi go dwa dni przed wyjazdem na zabieg do Kliniki w Zakopanem. Mama opowiedziała mi jak papież kocha ludzi, jak spotyka się z nimi bez względu na to, jakiego są wyznania, z jakiego kraju pochodzą.
- Podobno, gdy był jeszcze księdzem, uwielbiał chodzić po górach z młodzieżą..
- Tak, właśnie wtedy opowiadała mi o tym mama. Leżałam w szpitalnym łóżku, z różańcem w ręce i przez okno widziałam Giewont. Myślałam o papieżu, który tak kochał góry. Mam wrażenie, że dzięki jego podarunkowi, łatwiej było mi przejść operację i przeżyć te ciężkie chwile. To właśnie ten różaniec. Jest dla mnie szczególną pamiątką. Ilekroć na niego spojrzę, myślę o Janie Pawle II.
- To piękna historia Zuziu.
***
- Myślisz, Zuziu, że można zarazić się świętością? Tak jak łapie się wirusa grypy albo inne choróbsko?
- Myślę, że nie, ciociu.
- Pewnie masz rację. Chociaż mnie się wtedy wydawało inaczej. Spotykasz taką osobę, oddychasz tym samym powietrzem co ona. Przechodzi obok, może nawet nie spojrzy w twoją stronę, a ty czujesz, że coś się zmieniło, że chcesz, żeby tak trwało. To po jakimś czasie oczywiście blaknie i wietrzeje, jak zapach kiepskich perfum. Ale kiedy patrzę na to zdjęcie, to robi mi się cieplutko koło serca. To chyba wzruszenie?
- Na którym roku wtedy byłaś ciociu?
- Na czwartym. To była szósta pielgrzymka, 97 rok. Mówiliśmy o sobie żartem, że jesteśmy elitarnym kierunkiem, 15 osób na roku. Młodsze roczniki były liczniejsze, ale też bez przesady. I z tej niewielkiej grupy ukrainistów, studentów i doktorantów profesor Mokry, wtedy jeszcze doktor, wybrał nas sześcioro. Papież miał tylko pół godziny przeznaczone na wizytę w Instytucie Św. Włodzimierza na Kanoniczej, między 9.30 a 10.00. Przyszliśmy oczywiście dużo wcześniej. Pamiętam, że piekła mnie cała twarz; poprzedniego dnia brałam udział we mszy św. na Błoniach i okropnie opaliło mnie słońce.
Spójrz, tu mam zdjęcie zrobione przez papieskiego fotografa. Ciekawe czy mnie rozpoznasz? To już 13 lat….
- Tu jesteś, prawda? Ta z rumiankami w ręku?
- Tak, rzucaliśmy Mu je pod stopy, kiedy przechodził. Zobacz, był tak blisko, na wyciągniecie ręki. Mimo to ja jedna nie dotknęłam Go, nie miałam odwagi, czego później oczywiście żałowałam, ale wtedy onieśmieliła mnie ta Jego bliskość, zupełnie nie do ogarnięcia. Wcale nie wygląda tu na wielkiego człowieka, prawda? Przygarbiony, zmęczony życiem staruszek.
A jednak …są tacy ludzie, przy których mimowolnie zachowujemy się jak księżyc.
- Co masz na myśli?
- Świecimy odbitym światłem. Odbitym od słońca.
-On był dla ciebie takim twoim słońcem?
- Był. Jest. Trudno to określić. W zwyczajnym życiu nie ma miejsca na patos. Nie lubię takiego stylu. Wtedy też nie lubiłam.
O, widzisz tego wysokiego faceta z transparentem? Przeczytaj co tu jest napisane.
- „Studenci ukrainistyki kochają Papieża”.
- Właśnie. Pamiętam, że nikt nie chciał trzymać tego transparentu, takie hasła były dla nas sztuczne, wymuszone. Kochaliśmy Go bez ogłaszania tego wszem i wobec, po swojemu, trochę buntowniczo. Najistotniejsze było i nadal jest to, że nas widział, że się uśmiechnął, pozdrowił gestem. Dzięki temu czułam się ważna, wyróżniona.
-Miałaś szczęście, że Go spotkałaś, ciociu.
- To prawda. Ale wiesz, co jest wspaniałe? Że On taki był, bo kochał ludzi. Też możemy tak spróbować. Oj, znowu lekki patos. Ale to nic. Kocham cię, Zuziu.
- Ja też cię kocham, ciociu.