„ Ostatnie Kazanie 18 sierpnia 2013 r.”

ZdjęcieW dzisiejszą niedziele ostatni raz usłyszeliśmy kazanie Ks. Grzegorza Jakubika. Takie chwile są zawsze rzewne i poruszające, gdy opuszcza nas Boży Człowiek. Ale wierzyć trzeba, że jednak to nie po raz ostatni ks. Grzegorz do nas przemawiał. W swych radosnych i podtrzymujących na duchu homiliach, w dobrym słowie na co dzień i ciepłym uśmiechu sprawiał, iż człowiek – czy to dziecko, czy młody, czy starszy, w jego obecności - czuł się jako kochające dziecko Boga.

Homilia Ks. Grzegorza

Zastanawiałem się, od czego zacząć to kazanie, które jest dla mnie szczególne, bo ostatnie w tej, rymanowskiej świątyni- przynajmniej w tym rozdaniu. Chociaż nic nie wiadomo. Mam kolegów, też młodych kapłanów, którzy po niedługim czasie, byli kierowani przez biskupa do parafii, w której sprawowali wcześniej posługę. Bo tak naprawdę to wszystko jest w rękach biskupa, któremu wszyscy kapłani ślubują posłuszeństwo.
A od czego zacząć- najlepiej od dzisiejszej Ewangelii św. Łukasza, w której usłyszeliśmy słowa Chrystusa: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię... Wcześniej św. Mateusz przekazał nam wypowiedź Zbawiciela o podobnym znaczeniu /10.35/, cytuję: ... nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz... Oczywiście tym ogniem i tym mieczem jest nauka, którą głosił Jezus. Nauka, która nie zezwalała na kamienowanie ludzi, lecz nakazywała ich kochać, jak siebie samych. Jezus był „znakiem sprzeciwu” i wymagał oraz wymaga dzisiaj stanowczego wyboru za sobą lub przeciw sobie. Przeciwników nauki Jezusa, przepowiedział już prorok Symeon, który już podczas ofiarowania Dzieciątka w świątyni Jerozolimskiej, przez Maryję i Józefa, powiedział: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą...
Każdy kapłan, ja również, jest znakiem sprzeciwu. Ten znak, otrzymałem 4 VI 2006 roku w katedrze przemyskiej, przyjmując świecenia kapłańskie z rąk arcybiskupa. Po czterech latach posługi w leżajskiej farze, zostałem skierowany do waszej parafii. Jak każdy człowiek, przeżywa zmianę miejsca pracy, tak i ja przybyłem do Was z niepokojem. Czy zostanę dobrze przyjęty? Czy spełnię Wasze oczekiwania? Czy coś stworzę, na miarę mojego młodego kapłaństwa, czy zaowocuje coś choćby najmniejszym dobrem, choćby najmniejszym pomnożeniem wiary? Odpowiedź, szczególnie na ostatnie moje niepokoje zna Bóg, i przez Niego będę kiedyś oceniony po bożemu, nie po ludzku, nie po prokuratorsku.
Pan Jezus doskonale wiedział, że rzucony przez Niego ogień nowej Nauki, pomimo, że ma moc oczyszczającą, nie zawsze będzie przyjmowany ze zrozumieniem. Czasami, ktoś świadomie nie chce być oczyszczony, bo to wymagałoby zerwania z dotychczasowym, w jego mniemaniu, wesołym, lekkim i beztroskim życiem, pomimo że grzesznym. I to był zawsze w mojej posłudze kapłańskiej duży problem, tu w Rymanowie również, jak w zrozumiały sposób przekazać, że trudno jest lekko żyć. Jak nauczać, że żyjąc zgodnie z Ewangelią, należy być radosnym, bo chrześcijanin powinien być radosny, mając zapewnienie, że Zbawiciel przygotował w Domu Ojca wiele mieszkań dla nas. Ktoś mógłby spytać, a czy ty chłopie zawsze jesteś radosny? Odpowiem uczciwie. Nie, nie zawsze, nieraz nie jest mi do śmiechu.
Inni odrzucali i odrzucają ogień nowej Nauki, przez zadufanie w sobie, przez przekonanie, że zjedli wszystkie rozumy. Dzisiejsi poprawiacze Ewangelii nie są czymś nowym w Kościele. Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, Ariusz zm. w 336 roku, człowiek znakomicie wykształcony, sprzeciwiał się Ewangelii, głosił, że Jezus nie jest Bogiem, lecz najdoskonalszym stworzeniem. Patrząc na dzisiejszych poprawiaczy Nauki Jezusa, daleko im do uczonego Ariusza. Są to przeważnie autorzy prymitywnych zarzutów na temat nieprzystosowania Kościoła do współczesnych wymogów, lub zaniepokojeni wielkością brzuchów biskupów. Jest to tak prostackie, że nawet trudno z nimi dyskutować.
Oczywiście są jeszcze skandaliści, bezczeszczący publicznie biblię na koncercie, lub nakazujący zdjęcie krzyży, jak ostatnio w radomskiej policji. Nie chcą oczyszczenia ogniem Nauki Jezusa, także ci, którzy np. dla miejsca na liście wyborczej lub funkcji w jakiejś dobrze opłacanej radzie, poprawiają Dekalog. Głoszą nową wersję przykazań o ochronie życia, o godności małżeńskiej czy o czczeniu starych rodziców poprzez eutanazję. Gorszą i aż „piszczą” aby doprowadzić do rozłamu w Kościele. Największy rozłam już nastąpił w XI wieku, którego skutki przezywamy do dzisiaj. Tzw. „Wielka Schizma”, która do dzisiaj podzieliła Kościół w trwały sposób na Wschodni i Zachodni.
Tak jak wcześniej wspominałem, jest to moje ostatnie niedzielne kazanie w tej parafii. Może powinno być inne. Ale dlaczego miałbym się robić innym niż byłem z wami przez trzy lata. Zapamiętajcie mnie takim, jakim byłem. Może oburzaliście się gdy mówiłem, że w święto nakazane pralka sama nie pierze, nawet ta automatyczna. Może uważaliście, że przesadzam, gdy buntowałem się na niedzielne zakupy w hipermarketach?
Znalazłem w waszej społeczności wielu przyjaciół. Doznałem wiele ciepła. Wzruszałem się waszym zatroskaniem, gdy w grudniu ub. roku złamałem sobie nogę. Wielu z was odwiedzało mnie w domu, doradzając od serca jak doprowadzić kurację do szczęśliwego końca. Pamiętam troskę ks. proboszcza i nagabywanie mnie, do kogo mam się udać z tą złamaną nogą, aby zrastanie jej było pod fachową kontrolą. Nigdy nie zobaczyłem w oczach proboszcza przygany, lecz ciągle mnie uspokajał; nie martw się, jakoś sobie poradzę. A był to okres świąteczny i proboszcz też był kontuzjowany i chodził o kuli.
Na pewno nieraz mogłem być denerwujący. Tak to jest, nawet jak człowiek się stara. Pocieszam się tym, że nawet kochane dzieci też denerwują rodziców. Nie chcę przez to powiedzieć, że byłem jak kochane dziecko, ale czuję się wtopiony w tą parafię i nie myślę o was zapominać, czy was omijać. Ja jestem nawet etnicznie i kulturowo z wami związany, bo mój dom rodzinny jest, można powiedzieć, w pobliżu. Jako dziecko, przebywając tutaj na leczeniu z tytułu mojej astmy oskrzelowej oraz alergii - mieszkałem z mamą najpierw u państwa Orzechowskich z ul. Kasztanowej, a następnie w pobliskim Stomilu/, modliłem się w tej świątyni. A teraz stoję przed wami jako kapłan i może w waszych oczach nie taki całkiem zły, chociaż może trochę roztrzepany. Dziękuje ks. Proboszczowi za czas wspólnego posługiwania, dziękuję wam za trwanie przy Kościele, w którym ja wikarowałem, za tę trzyletnią formację, bo kapłan formuje się całe życie. Będę pamiętał o was w modlitwie