Widziane spod stołu
Prawda, że nie ma nic bardziej kojącego umysł i ciało niż w upalny dzień wejść do kościoła, zanurzyć się w jego ciszy i chłodzie? Zostawić za drzwiami nie zrobione zakupy i tysiąc innych spraw, co na głowie. Usiąść w ostatniej ławce z widokiem na ołtarz i… nie myśleć. Nawet się nie modlić . Do modlitwy trzeba skupienia, celowości, a kiedy człowiek taki złachany, chce tylko pobyć w kojącym sam na sam z Jego Obecnością. Schować twarz jak w babcinym podołku i wyżalić się na cały świat.
Dziecko, które pierwszy raz zostaje w domu bez opieki i bardzo się boi, wchodzi pod kołdrę, pod stół, zamyka oczy. Ja nie widzę, więc złe nie widzi mnie. Złe znika. Tam - pod stołem - świat jest „swój” w zawężonych granicach, w ograniczonej perspektywie. Daje poczucie bezpieczeństwa i wytchnienie.
Dorosłemu nie wypada. Dorosły ma inną wiedzę na temat tego, co dookoła. Dlatego mimo ograniczającego perspektywę stołu i polityki chwilowego wyparcia, widzi. Martwi się. Przeżywa.
Jak mityczny Anteusz dotykając stopą matki Ziemi, tak ja czerpię ze źródła przestępując próg Świątyni.
Niech to będzie trzecia ławka od końca lub kościelna kruchta – nieważne.
Tam wszędzie jest Jego Dom, tam jest siła, jest wiara, nadzieja.
Tam jest Miłość.